Po przepłynięciu cieśniny Magellana, zeszliśmy z pokładu promu Patagonia na ląd. Dotarliśmy na Ziemię Ognistą. Ale to jeszcze nie koniec naszej dzisiejszej podróży. Wsiadamy do autobusu i ruszamy dalej w stronę Ushuaia. Na granicy chilijsko-argentyńskiej w San Sebastian niespodzianka: drobny poczęstunek.
Każdy otrzymuje ciasteczka i napój. Podróż jest nieco nużąca. Ziemia Ognista widziana z okien autobusu jest bezkresna, surowa i monotonna. Wydaje się być złowroga i nie mieć końca. Tylko od czasu do czasu widok strusia lub gwanako przyciąga uwagę pasażerów.
Ziemia Ognista. Bezkresna i monotonna...
...złowroga i surowa
Jednak im dalej na południe, tym krajobraz - co może zaskakiwać - staje się coraz bardziej urozmaicony i... zielony. Teren się wypiętrza. Pojawiają się góry. Drzewa, połamane, poskręcane i powyginane przez nieustannie wiejący tu wiatr, przybierają najdziwniejsze kształty. Niektóre, pozbawione gałęzi, przypominają maszty, z których ktoś pościągał flagi. Te widoki uświadamiają, że na tym obszarze rządzi natura, a człowiek jest tylko gościem. To przyroda kształtuje charakter mieszkańców tych terenów, bo nie da się jej ujarzmić.
tu rządzi natura...
przed Ushuaia. Jeziora Escondido i Fagnano na przełęczy Paso Garibaldi
Tuż przed miastem droga wznosi się. To pasmo górskie Andów. W podróży towarzyszy nam niewielka Rio Olivia, o której świat usłyszał dzięki nagrodzonemu w 2016 roku trzema Oskarami filmowi "Zjawa" (The Revenant) z Leonardo di Caprio. Nad tą rzeką kręcono bowiem końcowe sceny tej megaprodukcji.
Rio Olivia
Po niespełna 11 godzinach jazdy z chilijskiego Punta Arenas, docieramy na miejsce. Jesteśmy w Ushuaia - najdalej na południe wysuniętym mieście świata. Będzie naszym domem przez kilka najbliższych dni.
witamy w Ushuaia
Grafik mamy napięty: pierwszego dnia planujemy trekking do Laguny Esmeralda, drugiego - rejs po kanale Beagle na spotkanie z pingwinami i lwami morskimi, trzeci dzień poświęcimy na wizytę w Parku Narodowym Tierra del Fuego. W tak zwanym międzyczasie planujemy zwiedzić miasto oraz wspiąć się pod lodowiec Martial.
Pierwsze trzy punkty naszego programu opisaliśmy w oddzielnych artykułach. W tym miejscu opowiemy o samym mieście i krótkim wypadzie w stronę jęzora lodowcowego zwanego Glaciar Martial.
Ushuaia to stolica terytorium federalnego o pięknej, choć groźnie brzmiącej nazwie: Terytorium Ziemi Ognistej, Antarktydy i Wysp Południowego Atlantyku. Od północy otoczona przez Andy, od południa oblewana przez wody kanału Beagle tworzące tutaj zatokę Ushuaia. Oficjalnie miasto założono w 1884 roku wraz z pojawieniem się w tym miejscu stanowiska straży przybrzeżnej, choć pierwsi Europejczycy osiedlili się tu na stałe już w 1869 roku, a ziemie te już około 12 tysięcy lat wcześniej zamieszkiwali Indianie Yámana i Alakaluf. Nazwa miasta oznaczająca "zatokę na krańcu" lub "zatokę, która wcina się na zachód" (w każdym razie "zatokę...") pochodzi właśnie z języka Yámana.
W pierwszej połowie XX wieku Ushuaia słynęła z funkcjonującego tu dużego więzienia (obecnie mieści się tu Museo Maritimo y Presidio de Ushuaia). Śladem po tamtych czasach jest zabytkowa kolejka Tren del Fin del Mundo, która niegdyś służyła do transportu drewna pozyskiwanego przez więźniów z okolic dzisiejszego Parku Narodowego Tierra del Fuego. Zresztą cała Ziemia Ognista z racji swojego położenia i niedostępności pełniła wówczas rolę argentyńskiej kolonii karnej. Dopiero w połowie ubiegłego wieku, decyzją Juana Peróna, więzienie zamknięto.
Dziś dominującą gałęzią gospodarki jest turystyka; 90% wszystkich wypraw na Antarktydę wyrusza właśnie z tego miejsca. Wokół miasta pełno jest terenów, które wręcz zachęcają do aktywnego spędzania wolnego czasu na łonie przyrody. Samo miasto też przyciąga wszelkiej maści podróżników i obieżyświatów mianem "najdalej na południe wysuniętego miasta świata", choć warto wspomnieć, że to ostatnie kwestionują Chilijczycy, twierdząc, że tytuł ten należy się osadzie rybackiej Puerto Williams leżącej na wyspie Navarino, na południowy-wschód od Ushuaia. Tyle, że P. Williams nie posiada statusu miasta...
Serce Ushuaia stanowią 2 równoległe ulice: avenida San Martin, przy której znajduje się większość punktów usługowych, sklepów, restauracji i banków (mają dużo lepszy kurs wymiany walut niż kantory!) oraz av. Maipú, która dość płynnie przechodzi w bulwar nadmorski. Ta pierwsza żyje przez cały dzień, ale największe oblężenie przeżywa chyba w godzinach popołudniowych i wieczornych, kiedy kończą się wszystkie treki, rejsy i inne atrakcje, i nadchodzi pora na zakupy i jedzenie. Ceny nie są zbyt przystępne, ale i tak jest taniej niż na przykład na Krupówkach w Zakopanem .
avenida San Martin
Z kolei nadbrzeżna av. Maipú przyciąga nie tylko pięknymi widokami na zatokę Ushuaia będącą częścią kanału Beagle. To przy niej właśnie znajduje się port, dworzec autobusowy, stanowiska busików oferujących transport do pobliskich atrakcji (Park Narodowy Tierra del Fuego, Laguna Esmeralda itd.), biura, w których można wykupić rejsy po okolicznych wodach lub na Antarktydę. Pod numerem 173, przy skrzyżowaniu z av. Rivadavia, mieści się Museo del Fin del Mundo, punkt obowiązkowy dla każdego odwiedzającego to miasto. W budynku, w którym dawniej znajdowała się siedziba oddziału Banku Narodowego, przed 40 laty otwarto Muzeum Końca Świata. Niewielka placówka opowiada historię tych terenów. Nie zapomnijcie poprosić o pamiątkową pieczątkę
w muzealnym ogrodzie...
malowidła na muzealnych murach prezentują historię tych ziem
Bilet do Museo del Fin del Mundo (w cenie 200 pesos; w 2019 roku była to równowartość 20 złotych) uprawnia nas również do wstępu do drugiej placówki muzealnej, mieszczącej się przy tej samej ulicy (na odcinku między Argentino Roca a Augusto Laserre) Antigua Casa de Gobierno. To dawna siedziba władz miejskich z zachowanymi oryginalnymi wnętrzami.
Na Plaza 25 de Mayo, mieszczącym się również przy av. Maipú znajduje się inne warte odwiedzenia miejsce. To Paseo de los Artesanos. Można tam znaleźć wyroby miejscowego rękodzieła.
Na spacerze po nabrzeżnych bulwarach...
muzeum Casa Beban
Ushuaia jest malowniczo położona. Wciśnięta między zbocza masywu Andów a kanał Beagle, przy ładnej pogodzie gwarantuje piękne widoki...
na pierwszym planie araukaria chilijska, częsty widok w tych stronach
Miasto słynie też z wszechobecnego street-artu...
...oraz licznych miejsc pamięci nawiązujących do wojny argentyńsko-angielskiej o Falklandy-Malwiny w 1982 roku...
2 kwietnia 1982 roku to dzień desantu argentyńskiej marynarki wojennej na Malwiny
Jeśli komuś znudzą się miejskie klimaty na krańcu świata (choć trudno mi sobie to w przypadku Ushuaia wyobrazić ), w każdej chwili może wybrać się na krótką wyprawę pod lodowiec Martial. Na start treku z centrum miasta najlepiej podjechać taksówką (około 300 pesos według taksometru).
w drodze na lodowiec; na pierwszym planie górna stacja nieczynnej kolejki linowej, w tle fragment Glaciar Martial
Glaciar Martial
Ze względu na bardzo niesprzyjającą pogodę (mocno zacinający deszcz), zaraz po minięciu górnej stacji kolejki linowej, w miejscu, w którym szlaki rozchodziły się w kilku kierunkach, postanowiliśmy nieco zmodyfikować nasze plany. Zamiast kontynuować marsz pod sam jęzor lodowcowy Glaciar Martial (trudne podejście, godzina w jedną stronę), udaliśmy się na krótki, niespełna godzinny (licząc w dwie strony) spacer na punkt widokowy trasą Del Filo.
Cóż, widok na zatokę Ushuaia i kanał Beagle był niesamowity...
w drodze na punkt widokowy
Dzień przed planowanym opuszczeniem Ushuaia spotkała nas (mnie!) ciekawa przygoda. Udaliśmy się do biura firmy transportowej po zakup biletów powrotnych do Chile. Siedząca za biurkiem atrakcyjna, na oko 30-letnia brunetka z ustami w kolorze krwistego argentyńskiego befsztyku, przywitała nas z typową południowo-amerykańską wylewnością. Kris zajął miejsce obok mnie, a Lena postanowiła poczekać na nas przy wejściu, zajmując jedno z kilku wolnych krzeseł obok sterty folderów reklamowych.
- Buenos dias señorita - zagaiłem grzecznie (sugerując zwrotem "señorita", że wygląda tak młodo, jak gdyby była jeszcze panną) - chcielibyśmy kupić bilety do Punta Arenas. Na jutro. Tres boletos, por favor. Mañana - dodałem prawie poprawnym hiszpańskim i uśmiechnąłem się do niej, jakby to miało sprawić, że bilety dostaniemy gratis. Brunetka zerknęła na mnie ciepło i dostrzegając zapewne moje niedostatki w hiszpańskim, zwróciła się do mnie po angielsku:
- Poproszę paszporty. Skąd jesteście?
- Somos Polacos - odparłem dumnie, niemiłosiernie kalecząc zapewne akcent i prawie wyczerpując zasób znanych mi po hiszpańsku słów. Gdy dodałem jeszcze, że tak naprawdę, w głębi serca to jestem Argentyńczykiem, że moim zdaniem najlepszy piłkarz w historii futbolu to Diego Armando Maradona, że rozumiem i podzielam ich niechęć do Anglików, którzy siłą odebrali im Malwiny, że Ushuaia to jedno z najpiękniejszych miejsc, w jakim byłem kiedykolwiek - w jednej chwili przestałem być gringo, a stałem się jej amigo.
Moje nieudolne próby nawiązania konwersacji w jej rodzimym języku, zostały jednak nie tylko docenione, ale chyba również nieco niewłaściwie zinterpretowane. Señorita (a może señora, któż to raczy wiedzieć?) uśmiechnęła się jeszcze cieplej, zatrzepotała czarnymi jak węgiel rzęsami i zerknęła na mnie tak, jakby tym jednym spojrzeniem chciała ocenić czy będę nadawał się na ojca jej przyszłych dzieci . A więc z amigo niepostrzeżenie przeistoczyłem się w macho. Profesjonalnie jednak poinformowała mnie, iż jest szczęśliwa, że może mi pomóc, ponieważ właśnie ma jeszcze kilka ostatnich biletów na jutrzejszy kurs do Chile. Wydęła usta, jakby w oczekiwaniu na dziękczynnego buziaka.
- To będzie "polski" autobus - dodała z radością i jakby od niechcenia.
- Jak to? Dlaczego? - coś mnie tknęło i mina mi zrzedła.
- Tym autobusem jedzie też grupa 12 polskich turystów - powiedziała to tak, jakby cieszyła się, że zrobiła nam miłą niespodziankę.
- ...hmm, a czy jest jutro jeszcze jakiś inny autobus? - spytałem przekornie patrząc jej prosto w oczy. Spojrzała na mnie uważnie, sprawdzając czy nie żartuję, a po chwili parsknęła śmiechem.
Nie po to przecież tułam się na kraniec świata (3 dni w podróży, 5 przesiadek, 2 noce na lotniskach, itp., itd.), żeby po nim podróżować niczym na wycieczce z Rainbow Tours (osobiście nic nie mam do tego touroperatora, uważam go za jednego z najlepszych na polskim rynku usług turystycznych, ale nie znoszę zorganizowanych wyjazdów, na których wszystko robi się w ustalonym czasie: je się, zwiedza, sika, robi zdjęcia itd.).
Señorita (a może señora?) wstukała dane z paszportów do komputera i wydrukowała nasze bilety. Ze zniżką! Na moim zapisała swój numer telefonu.
- Tak na wszelki wypadek, gdybyś potrzebował pomocy - powiedziała i filuternie puściła do mnie oczko . Kris z trudem powstrzymywał się od śmiechu. Pod blatem biurka gorącej Latynoski pukał mnie w kolano, dając znać, że pora na odwrót. W przeciwnym razie, za chwilę mogą nam być potrzebne już tylko 2 bilety do Punta Arenas zamiast trzech...
Gdy opuszczaliśmy biuro sprzedaży biletów, odwróciłem się w jej kierunku i jeszcze raz podziękowałem za miłą obsługę. Uśmiechnęła się promiennie i posłała mi buziaka. Ach, ta Argentyna!
Niestety, innego autobusu następnego dnia nie było, więc byliśmy zmuszeni pojechać tym "polskim". Przeczucie mnie nie myliło. Grupa "polskich turystów" sprawiła, że nie była to przyjemna podróż. Na szczęście po 11 godzinach jazdy dotarliśmy do Punta Arenas i mogliśmy pójść w swoją stronę.
Od jakiegoś czasu powszechnie wiadomo, że ziemia jest okrągła, a więc - jak twierdzą matematycy - nie ma końca. Paradoksalnie właśnie dlatego każdy może mieć tyle swoich własnych krańców świata, ile zechce. Ushuaia to nasz piąty, w ostatnich latach, koniec świata. Po maleńkiej, rajskiej wyspie Pamilacan na Filipinach, po leżącej na antypodach względem naszego kraju Nowej Zelandii, po schowanym w sercu gwatemalskiej dżungli Semuc Champey i wreszcie po wysokogórskim Annapurna Base Camp w Himalajach. Wierzymy, że nie ostatni!
mapka Ushuaia z zaznaczonymi głównymi atrakcjami
Komentarze obsługiwane przez CComment