Nasz krótki pobyt w Biszkeku dobiegał końca. Teraz planowaliśmy udać się nad jezioro Issyk-kul. To drugie największe na obszarach górskich jezioro świata (po południowo-amerykańskim jez. Titicaca) i wraz z przyległymi mu terenami jedna z największych atrakcji Kirgistanu. Dotarcie z hotelu na dworzec autobusowy wydawało się sprawą prostą, ale...
Chcąc zaoszczędzić nieco czasu, postanowiliśmy skorzystać z usług bardzo tanich stołecznych taksówek. Nasz wybór padł na wypielęgnowany, wyglądający prawie jak nowy pojazd marki Daewoo Matiz. Podróż trwała krócej, niż się spodziewaliśmy. Głównie za sprawą kierowcy sporych rozmiarów, mocno leciwego Mercedesa, który uważał chyba, że przepisy przepisami, ale "duży może więcej".
Jego specyficzne podejście do zasad ruchu drogowego, a szczególnie do pojęcia "droga podporządkowana", doprowadziło do bliskiego spotkania obu aut, na czym oczywiście znacznie bardziej ucierpiał nasz Matiz, moje nogi (uderzone przez cofający się silnik) oraz moja szczęka (uderzona przez cofające się moje kolana). Zapięte na początku pasy bezpieczeństwa bardzo się przydały! Gdy już udało nam się jakoś opuścić rozbity pojazd, świadkowie wypadku, po upewnieniu się, że jesteśmy w miarę cali, ze stoickim spokojem i odrobiną autoironii skomentowali całe to zdarzenie jednym stwierdzeniem: "welcome in Biszkek!" Widać, dzień jak co dzień. Na szczęście dwa rozbite auta to jedyne straty, bo nikt poważnie nie ucierpiał (jeśli nie liczyć mojego kolana, szczęki i naszego taksówkarza, który w kółko powtarzał, że dopiero co odebrał auto z warsztatu; jego było nam żal najbardziej).
Nie chcąc kusić losu, w dalszą drogę na dworzec Zachodni udaliśmy się pieszo. Po dotarciu na miejsce i znalezieniu właściwej marszrutki ruszyliśmy w drogę. A trzeba powiedzieć, że jest to droga wyjątkowa. Z początku monotonna, z czasem wkracza w masyw górski Tien-szan. Pojawiają się pierwsze jurty. Szosie towarzyszy, pięknie meandrując, zjawiskowo lazurowa rzeka Czu. Zresztą nie chodzi tylko o wspaniałe widoki za oknem, ale również o świadomość, że przemieszczamy się jedną z dróg tworzących niegdyś słynny Jedwabny Szlak, o czym bez przerwy przypominają nam nazwy mijanych wiosek, restauracji, kawiarni lub innych punktów handlowo-usługowych. W przeszłości, przez dwa tysiące lat (od III wieku p.n.e. do połowy XVII wieku n.e.) tą bodaj najsłynniejszą drogą handlową świata podążały karawany kupieckie z Chin na Bliski Wschód i dalej do Europy. Dziś jest to największe skupisko radarów, jakie widziałem w życiu.
droga Biszkek - Issyk-kul
kawiarnio-restauracja Żibek Żołu (Jedwabny Szlak)
No cóż, nie będę ukrywał, że głównie ze względu na ograniczenia czasowe, poszliśmy na łatwiznę, wybierając północne wybrzeże Issyk-kul (południowe jest ponoć piękniejsze i bardziej dzikie, ale co za tym idzie trudniej dostępne, więc zostawiliśmy je sobie na następny raz), a dokładnie najbardziej znany kurort tego regionu - Czołpon-Atę. Chcieliśmy po prostu jak najszybciej tam dojechać (z Biszkeku kursuje tam najwięcej marszrutek) i jak najszybciej znaleźć jakiś nocleg, by w kolejnym dniu móc choć chwilę odpocząć nad słynnym "kirgiskim morzem", przed powrotem do Kazachstanu. Chcieliśmy również zobaczyć jak odpoczywają Kirgizi.
Po dotarciu na miejsce, zostawiliśmy bagaże i udaliśmy się na krótki spacer po miasteczku oraz nad jezioro. O ile Issyk-kul ze swoją silnie niebieską barwą, wielkimi rozmiarami i lekkim zasoleniem (potęgującymi jeszcze wrażenie, że jesteśmy nad morzem) oraz wspaniałymi górami w tle, jest niezwykle malowniczy, to wydaje się, że używanie w stosunku do Czołpon-Aty określenia "kurort" jest przynajmniej lekkim nadużyciem. Stara sowiecka zabudowa i drobna architektura nieremontowana co najmniej od czasów upadku Związku Radzieckiego sprawia, że Czołpon-Ata to jedna z najbrzydszych miejscowości, jakie widziałem w życiu.
W pełni zgadzamy się z dość powszechną opinią, że wszystko co najpiękniejsze w tym rejonie stworzyła natura, a wszystko, co najbrzydsze jest dziełem człowieka.
fontanna w Czołpon-Acie
Miejscowość nie ma zbyt wiele do zaoferowania, więc zamiast spędzać w niej cały następny dzień, skorzystaliśmy z możliwości i udaliśmy na kilkugodzinną wycieczkę do Karakołu i w masyw górski Tienszan-szan (z której wróciliśmy bardzo, bardzo zadowoleni), ale to już temat na zupełnie inną opowieść...
Jak dojechać nad Issyk-kul z Biszkeku
Położone w kotlinie śródgórskiej masywu Tien-szan, w odległości 126 kilometrów od stolicy kraju - Biszkeku, Issyk-kul jest największym jeziorem Kirgistanu. Kraju - przypomnę - nie posiadającego dostępu do morza. Więc jako największa tego typu atrakcja jest dobrze skomunikowane ze stolicą, jak również z innymi rejonami Kirgistanu, a nawet z Ałmaty w sąsiednim Kazachstanie. Wybierając się nad jez. Issyk-kul musimy udać się w Biszkeku na dworzec autobusowy Zachodni (awtowokzał Zapadnyj). W trakcie naszego pobytu w Kirgistanie w 2018 roku w rozkładzie było tylko kilka autobusów ruszających ze stolicy wieczorem (w cenie 240 somów). Z tego samego dworca, tyle że ze stanowisk znajdujących się bliżej ulicy Żibek Żołu (czyli Jedwabny Szlak), od wczesnych godzin porannych odjeżdżają również kursujące według rozkładu oficjalne marszrutki, które podstawiane są na dworcowe stanowiska. Bilety na nie kupuje się w dworcowych kasach; koszt to 300 somów. Trzecią możliwością jest skorzystanie z marszrutek nie uwzględnionych w rozkładzie jazdy (trzeba się trochę pokręcić po dworcu i popytać miejscowych). Bilety, w cenie 250 somów, kupuje się bezpośrednio u kierowcy. Pojazdy te nie wyjeżdżają z dworca przez główną bramę, lecz opłotkami. Dopiero po wydostaniu się na główną ulicę kierowca wyciąga tablicę z napisem Czołpon-Ata lub Karakoł i rusza w drogę. Ot, taka przedsiębiorczość mieszkańców byłej Kirgiskiej SRR
Komentarze obsługiwane przez CComment